Gdyby rząd się nie wycofał, konfrontacja byłaby nieunikniona


Od momentu, gdy stało się jasne, że epidemia koronawirusa spowoduje gigantyczny kryzys gospodarczy, słowo „solidarność” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, szczególnie przez polityków obozu rządzącego. Tak, jak solidarność całego społeczeństwa jest niezbędna, żeby wygrać walkę z Covid-19, tak solidarność pracodawców i pracowników jest niezbędna, aby uniknąć dramatycznej zapaści w gospodarce.

Od momentu, gdy stało się jasne, że epidemia koronawirusa spowoduje gigantyczny kryzys gospodarczy, słowo „solidarność” jest odmieniane przez wszystkie przypadki, szczególnie przez polityków obozu rządzącego. Tak, jak solidarność całego społeczeństwa jest niezbędna, żeby wygrać walkę z Covid-19, tak solidarność pracodawców i pracowników jest niezbędna, aby uniknąć dramatycznej zapaści w gospodarce. Te słuszne założenie, z mniejszymi lub większymi potknięciami realizowały tzw. pierwsza i druga tarcza antykryzysowa.

Tymczasem projekt ustawy będący trzecią odsłoną tarczy antykryzysowej z 22 kwietnia podąża całkowicie w przeciwnym kierunku. Rozwiązania zawarte w tym projekcie to nic innego jak likwidacja podstawowych praw pracowniczych. Gdyby weszły one w życie, w zasadzie każdy pracodawca – dotknięty kryzysem lub nie – mógłby zupełnie dowolnie obniżyć pracownikom wynagrodzenia, czy pozbawić ich wszelkich uprawnień wynikających z układów zbiorowych i innych umów obowiązujących w zakładzie pracy. Mógłby też m.in. zabrać pracownikom środki z funduszu socjalnego, który przecież w założeniu istnieje po to, aby tych pracowników wspierać, gdy znajdą się w trudnej sytuacji życiowej. Na końcu pracodawca mógłby tych pracownikó zwolnić mailem i to bez należnej odprawy. Jednocześnie związki zawodowe zostałyby pozbawione jakichkolwiek narzędzi, żeby tych praw pracowniczych bronić.

Przyjęcie tego projektu oznaczałoby, że ciężar wychodzenia z kryzysu w całości spadłby na barki pracowników. Rządzący mogliby się pochwalić, że ich działania pozwoliły uratować miejsca pracy, ale byłyby to miejsca pracy za najniższe możliwe wynagrodzenie bez podstawowych praw pracowniczych. To nie skończyłoby się wraz z kryzysem. Ponowne dochodzenie do normalności trwałoby długie lata, lub w ogóle byłoby niemożliwe. Wystarczy przypomnieć sobie doświadczenia z poprzedniego kryzysu gospodarczego, który rozpoczął się  w 2008 roku. Ówczesna koalicja rządząca również walczyła z kryzysem liberalizując rynek pracy. Skutkiem takiego działania była masowa emigracja zarobkowa młodych ludzi i plaga umów śmieciowych. Mimo że w ostatnich latach sytuacja gospodarcza była dobra jak nigdy wcześniej, nie udało się ani skutecznie wyeliminować umów śmieciowych, ani namówić do powrotu z emigracji tych, którzy wyjechali za chlebem.

Solidarność” błyskawicznie zareagowała na skandaliczny projekt z 22 kwietnia. Na szczęście wydaje się, że rząd wysłuchał naszego głosu i się z niego wycofa. Gdyby to otrzeźwienie nie przyszło, konfrontacja byłaby nieunikniona, a to dzisiaj nie jest nikomu potrzebne do szczęścia. Dzisiaj potrzebujemy solidarności i dialogu. W kryzysie ten dialog jest szczególnie potrzebny i należy robić wszystko, żeby go wzmacniać, a nie likwidować. 

Dominik Kolorz

not. łk

Źródło: www.solidarnosckatowice.pl